„Bezprizorni” – wszystkie dzieci są nasze?
Jeszcze kilka lat temu na całym świecie hucznie obchodzono Międzynarodowy Dzień Dziecka (1 czerwca) pod hasłem: wszystkie dzieci są nasze. Organizowano festyny, zabawy, rozdawano prezenty, organizowano zbiórki na domy dziecka itp. Co pozostało z tamtych czasów? Czy rzeczywiście wzięliśmy sobie do serca hasło, że wszystkie dzieci są nasze? Jeśli tak, to skąd wziął się problem „berprizornych” – dzieci ulicy? Jest to już problem nie tylko Brazylii, Ameryki Łacińskiej czy krajów afrykańskich, ale stał się poważnym problemem moralnym krajów Europy środkowo-wschodniej w tym także i Polski.
Po zmianie ustrojowej w roku 1989,
w krajach byłego bloku wschodniego ujawniły się problemy społeczne, które choć
istniały już wcześniej, jednak nie były aż tak widoczne. Pojawiło się duże
bezrobocie a całe regiony stawały się regionami nędzy. Cechą charakterystyczną
okresu transformacji jaki przechodzą te kraje jest relatywny wzrost ubóstwa
zauważalny zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży. Dzieci wychowujące się w
rodzinach ubogich są w sposób szczególny narażone na deprawację podstawowych
potrzeb zarówno materialnych, emocjonalnych, moralnych jak i duchowych. Ubóstwo,
bowiem prowadzi do nadmiernego skupienia się rodziców na zabezpieczeniu bytu
ekonomicznego, co niekorzystnie wpływa na relacje między nimi i dziećmi. Rodzina
uboga bardzo często nie potrafi przekazać dziecku w sposób prawidłowy zwyczajów
i wartości moralnych obowiązujących w danym społeczeństwie[1].
W ten sposób rosną
pokolenia nie znające wartości rodzinnych i nie ceniące ich.
W zastraszającym tempie postępuje degeneracja rodziny. Zapomina się czym jest
rodzina, po co ona istnieje. Najprostsze uzasadnienie istnienia rodziny podał
prof. Rocco Buttiglione: Rodzina istnieje, by
umożliwić kobiecie posiadanie dzieci i by zapewnić jej opiekę ze strony męża[2].
Co roku dorosłe życie zaczyna kolejne pokolenie, w którym co dziesiąty młody
człowiek nie wie, co to prawdziwa, kochająca rodzina. Obecna fala sieroctwa
społecznego to nie jest efekt kryzysu rodziny, ale raczej rozprzestrzenienia się
bezrodzinnego społeczeństwa[3].
A przecież taki model społeczeństwa proponują nam „postępowe” elity z Brukseli.
Właśnie z takich rodzin i środowisk wywodzą się tzw. „bezprizorni” – dzieci
ulicy. Nikt tak naprawdę nie wie, ile jest „bezprizornych”. Liczba dzieci ulicy
w Rosji i na Ukrainie jest na pewno wyższa niż w Polsce. Choć dokładnych danych
na ten temat nie ma.
Krajowy Komitet Wychowania Resocjalizującego
szacuje, że tylko w Warszawie jest ich około 15 tysięcy[4].
Problem
uchwycenia skali zjawiska wypływa również i z tej przyczyny, że nie ma jasnej
definicji takich pojęć jak „dziecko ulicy” czy „bezprizorni”[5].
W międzynarodowej terminologii wśród dzieci ulicy wyróżnia się kilka kategorii:
- street working children - dzieci, które pracują na ulicy, ale utrzymują kontakt z rodziną i zazwyczaj wracają tam na noc;
- street living children - dzieci, które mieszkają i pracują na ulicy i prawie nie utrzymują kontaktu z rodziną;
- children at risk - dzieci, których warunki życia dalekie są od postanowień Konwencji o Prawach Dziecka; ciężko pracują lub przebywają w więzieniach[6].
Biorąc pod uwagę realia polskie oraz innych krajów postkomunistycznych, definicję dzieci ulicy trzeba poszerzyć o te dzieci, które większość swojego życia spędzają na ulicy i dla których ulica jest głównym środowiskiem życia.
Dzieci te w domu właściwie tylko nocują. Na ulicy znajdują („załatwiają”) wszystko – od pieniędzy począwszy, a na żywności, zabawkach i ubraniach skończywszy. Nie znają wartości pieniądza i rzeczy. Znajdują przyjemność w niszczeniu mienia i znęcaniu się nad słabszymi od siebie. Często są członkami nieformalnych grup dziecięcych, gdzie obowiązuje „kult siły”, wdają się w bójki lub napady na przypadkowych ludzi. „Zarabiają” głównie żebrząc i kradnąc w wielkich supermarketach. Zdobytymi towarami handlują między sobą lub na bazarach. Część dzieci eksperymentuje z alkoholem, klejami, narkotykami i innymi używkami, gdyż brak zajęć i opieki, sprawia, że staje się to atrakcyjną formą spędzania czasu. Prawie wszystkie dzieci ulicy mają poważne kłopoty w szkole z powodu wagarów, agresji i niskich możliwości intelektualnych spowodowanych zaniedbaniem wychowawczym. Powielają styl życia swoich rodziców, stając się marginesem społecznym. Brak prawidłowych wzorców w rodzinie powoduje, że dzieci te nie potrafią nawiązywać bliskich i konstruktywnych relacji z rówieśnikami[7]. Są najczęściej jednostkami aspołecznymi, zamkniętymi w sobie, nieufnymi, cierpiącymi na różnorakie zaburzenia natury emocjonalnej.
Jak wynika z szacunków, jedna trzecia „dzieci ulicy” zajmuje się prostytucją a nawet występuje w filmach pornograficznych. Proceder ten kwitnie szczególnie w Rosji, na Ukrainie i Białorusi. Za parę dolarów, euro, czy nawet coś do jedzenia są one gotowe zrobić wszystko. Amatorzy kontaktów seksualnych z nieletnimi są w krajach byłego Związku Radzieckiego praktycznie bezkarni - grozi za to do czterech lat więzienia, ale podobne wyroki należą do rzadkości. Wielu z nich uważa się wręcz za dobroczyńców. - Być może po raz pierwszy w życiu mają okazję najeść się do syta i spać w czystej pościeli - opowiada pewien rosyjski dziennikarz, wcale nie kryjąc się z tym, że niekiedy sprowadza do swojego mieszkania dzieci poznane na ulicy, „żeby się zabawić”[8].
Niestety problem pedofilii nie jest obcy również naszej polskiej rzeczywistości. TADA - Stowarzyszenie na rzecz Prewencji HIV/AIDS i innych Chorób Przenoszonych Drogą Płciową dużą uwagę poświęca prostytucji nieletnich. W pomoc tej grupie zaangażowani są zwłaszcza streetworkerzy[9] z Warszawy, Katowic i innych dużych miast. Pracują głównie na Dworcu Centralnym – miejscu, które jednoznacznie kojarzy się z prostytucją dziecięcą i pedofilią. Do niedawna wiadomo było, gdzie dokładnie można spotkać prostytuujących się nieletnich i ich klientów. Do niedawna, bo jakiś czas temu policja przeprowadziła akcję, w wyniku, której na dworcu złapano kilku pedofilów. Od tego momentu prostytucja zeszła bardziej do podziemia i sam problem nie zniknął[10]. Co jakiś czas pojawiają doniesienia w mediach o nowych przypadkach seksualnego wykorzystywania nieletnich.
Pocieszającym jest to, że w Polsce pojawia się coraz więcej towarzystw i stowarzyszeń[11], które obejmują swoją opieką „dzieci ulicy”, niestety na Ukrainie, Białorusi, czy w Rosji problem ten jest jeszcze problemem wstydliwym i „politycznie niepoprawnym”, choć i tam już media zaczynają o ty mówić i podnosić głos w tej sprawie[12].
* * *
Wszystkie dzieci są nasze, bo każde dziecko jest darem Boga. Z całą pewnością problemu „dzieci ulicy” nie da się wyeliminować samymi ustawami, czy choćby setką towarzystw i stowarzyszeń zajmujących się tego typu dziećmi. Problem ten ma swoje korzenie przede wszystkim w rodzinach lub jeszcze bardziej w ich braku. Problem ten dopóty nie zniknie dopóki „postępowe” elity nie zrozumieją, że są lepsze modele rodziny niż samotna matka wychowująca dzieci[13], że narkotyk nawet „miękki” zawsze pozostanie narkotykiem, że małżeństwem jest związek kobiety i mężczyzny, bo małżeństwo znaczy „ochrona matki”. Tam gdzie nie ma matki, nie ma małżeństwa[14]. Jednym słowem, kiedy wreszcie zaczniemy pewne sprawy nazywać po imieniu, a rodzina (w pełnym tego słowa znaczeniu) stanie się wartością nadrzędną, jako podstawowa komórka społeczeństwa i państwa.
dk. Jacek Pawłowicz
Warszawa – Dębica
COLLECTANEA THEOLOGICA 2005/4, s. 135-139.